sobota, grudnia 25, 2010
JAK TO BYLO Z TA DZUNGLA I JAK TO NA SWIETA OWSIANKA BYLA
Teraz troche wiecej czasu, to mozna blizej sie przyjzec temu naszemu minionemu weekendowi.
Dzis przyjechalismy (juz po raz 3) do Kathmandu. Od 17 do dzis bylismy w Chitwan, gdzie miesci sie najwiekszy Park Narodowy Nepalu. Jego niezwyklosc polega na roznorodnym krajobrazie i ilosci dzikich zwierzat.
Ale pokolei, po 8 h dojezdzamy do Sauraha (miasteczko polozone przy parku) no i jak zwykle po wyjsciu z autobusu mamy juz kilkunastu "przyjaciol" ktorzy chca ci pomoc i zaproponowac uslugi "hotelarskie". Bierzemy pierwszego lepszego, a w glowie i tak mamy juz wybrane potencjalne miejsce noclegowe. Tak tez sie dzieje idziemy do wczesniej juz upatrzonego na forum GADIA LOGE. Juz z wierzchu wiadomo ze to cos innego i nietypowiego, wlasciciel jest znanym ornitologiem, w domysle pozostaje ze bedzie to miejsce skupiajace ludzi z pasja i napewno na swoj sposob charakterystyczne. Juz tego samego wieczora poznajemy pewna pare z USA, on dokladnie z Urugwaju, tzw. BIRD WATCHER - ich hobby to ptaki, polowe swiata zwiedzili w pogoni za nimi, kazde wakacje sa planowane pod katep tropienia nowych gatonkow lub poprostu unikatowych. Jak niektorym wiadomo Mateusz jak byl maly ptakami sie interesowal, widac te pozostalosci fascynacji do dzis.Oj! jaka duma byla gdy M. zaczol rozpoznawac ptaki, wchodzil w dyskusje na temat ich obyczajow, populacji w Europie i Azji, i tu ciekawostka: w samym parku Chitwan jest wiecej rodzajow ptakow niz w calej Europie.
Jak juz zesmy sie potargowali o ceny pokoi o ceny 4 dniowej "wycieczki" do glebi dzungli, byismy gotowi na przygode, ktora notabene juz nastepnego dnia o 7 miala sie zaczac. Do GADIA LOGE przyjechala jeszcze jedna para i jutro sa goowi wyruszyc, tak wiec dolaczamy do nich i jutro rano meldunek na sniadaniu.
Wstajemy, jest dosc chlodno trzeba sie w bluze odziac, ale co najpiekniejsze: mgla, jak sie pozniej okarze tak jest co rano. Na poczatek godzinny splyw kajakiem po rzecze ktora tak wogole wyznacza granice parku. Mgla utrzymuje sie do okolo 10 , a tymczasem w jej tajemniczosci przemierzamy kolejne metry obserwujac ptaki. CIsza spokoj, jak w basni. Pod koniec kajakowania udaje nam sie cicho podplynac niemal na odleglosc 5-6m do krokodyli. Park sklada sie jakby z 4 rodzajow krajobrazu/terenu, ta pierwsza to wlasnie rzeczno/lesna, 2 to typowa sawanna, 3 wysoka trawa, 4 las Salt (to rodzaj drzewa, charakteryzujacy sie swoja niesamowita twardoscia). "Spacer" po dzungli jest nietypowy, glowne trzeba zachowywac sie bardzo cicho aby wytropic i zobaczyc jakies dziekie zwierze, w takiej ciszy przez caly pobyt tu wytropilismy: krokodyle, dziki, mnogosc saren i jeleni (niekiedy kilkunasto-kilkudziesiecio osobowe stada,) nosorozce, malpy no i oczywiscie cale mnostwo ptakow: papugi, zimorodki, czaple, kaczki, marabuty, trzmielojady i najwieksza nasza zwierzeca przygoda to zobaczenie (tez w locuie) pary dzioborozcow, nasi przewodnicy powiedzieli ze to niezwykle zadkie i oni sami zadko widza ten rodzaj ptaka.Kazdy gatunek rozrozniamy na meskie rodzaje i zenskie, one przewaznie miedzy soba sie roznia, niekiedy nieznacznie lub wrecz prawie wszystkim, np niektore ptaki maja dodatkowy kolorek na skrzydelkach, inne maja plamy na glowie, niekiedy Pan jest bardzo kolorowy aPani szarobura. W przypadku Dzioborozca jednyna roznica miedzy Pania a Panem jest kolor oczy, pozatym sa nie do rozroznienia. Mnie to osobiscie bardzo zainteresowalo. Pan ma czerwone oczy Pani czarne, podczas lotu robia niesamowicie duzo halasu, ale co sie dziwic jak sie ma tak wielkie skrzydla: dlugosc ciala do 120 cm :) http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzioboro%C5%BCec_wielki
Wracajac do przygody. W PArku nie mozna spac, tzn mozna ale nocleg kosztuje 300 dolarow, wiec ja to jako niemozliwe. Codziennie wiec, musimy wychodzic z dzungli i spac w poblikich wioskach, co okazuje sie bardzo kosztowne, bo sobie licza za warunki bardzo slabe dwa razy tyle co w stolicy, ale wiedza ze wyboru nie mamy. Taki urok.
3 dni w dzungli to niesamowite przezycie, szpiegowanie zwierzat, tropienie ich sladow, obserwacja ptakow i malp i innych taki tam zwierzakow. Dla mnie najciekawsze byly widoki, zapieraja dech w piersiach. Zero nudy co godzine inny teren, co godzine jakas ciekawostak, a przedewszystkim ten przyjemny upal :) cieplo i slonecznie.
Ostatni dzien po wyjsciu z zarosli byl najbardziej waracki. Trzeba przyznac ze przez te 3 dni wszyscy sie tak wyluzowali, wyciszyli i napromieniowali natura, ze jak przyszlo wkroczyc w ludzki swiat zgielku i samochodowego szalenstwa wszyscy troszke byli zakreceni.
Nasz przewodnik Naran zaprowadzil nas do swojej rodziny, na wsi przy zrecze, zwykla chata. Zrobiona glownie z drewna i trzciny, otynkowana blotem, przykryta strzecha (trawa sloniowa), a rodzina jak marzenie. Cala kultura, tradycyjonalizm i uprzejmosc nepalska zamknieta w tych kilku usmiechnietych buziach. Zostalismy poczestowani herbata z pieprzem (u nich to bardzo tradycyjne, ostra jak diabli), miodem z domowej pasieki (z kwiatow musztardowych), cala rolke filmu na nich wypstrykalam, bo az garneli sie do pozowania (efekty po powrocie). Tu przed ta wiejska chata czekamy na pierwszy tego dnia autobus. Po opadnieciu mgly przenosuimy sie na dach :) juz po godzinie jest tloczno, ale na szczescie ktos przewozi wielkie kolo, wrzucaja go na dach i mam na czym siedziec :D. Po tym autobusie mielismy jeszcze jeden, a potem godzina czekania na dzip ktory nie przyjechal bo sie zepsol, coz zdarza sie, ale szczeze nas to ani nie dziwi ani nie rusza, to tu normalne. Nikt sie nigdzie nie spieszy, zamawiasz posilek naminimum godzine prze jego planowanym zjedzeniem (nie fast a slow food ;), sniadanie zamawiasz wieczorem dnia poprzedniego, w tym kraju uczysz sie cierpliowsci. Mam jej tu takie poklady ze sama nie wierze, TUTAJ NIKT SIE NIE SPIESZY.
Tak to wrocilismy z wyprawy nie dzipem a bryczka konna, kon wygladal naprawde na zmeczonego, dalismy mu napiwek, zaslurzylo zwierze.
Kolejne 3 dni spedzilismy na najzwyczajnijszym i najpostrzym na swiecie LENIUCHOWANIU, male spacery, lezenie na lezaku i czytanie ksiazek, chloniecie wszystkimi mozliwymi porami Witaminy D. OJ! przyjemnie tak czasem poleniuchowac i nie czuc z tego powodu zadnych wyrzutow.
W wigilijny wieczor godzine sie zastanawialismy co zjesc, i menu nie bylo laskawe. Nic nawet troche nie mozna powiedziec ze siedzialo kolo polskiej potrawy, tak wiec skonczylo sie na Porrige (czyli owsianka) a polamalismy sie Dry Roti (wyglada troche jak duzy czips, albo sztywny, suchy, lamliwy, pikantny nalesnik).
A dzis od 7 jestesmy na nogach, wlasnie godzine temu dojechalismy do stolicy. Jutro musimy zalatwic przedluzenie wizy i wykupic wejsciowki do Doliny Lantang.
Jutro reszta relacji, i zdradze plany na najblizsze dni.
A tymczasem wesolych swiat, spokojnych reszty dni w obrzarstwie i lenistwie :)
NAMASTE
(p.s. - ostrzegam ze tekty tu publikowane sa pisane na bierzaco z glowy, niemam potem czasu na ich korektee. Tak wiec z gory przepraszam z gafy i bledy. ufff)
Dzis przyjechalismy (juz po raz 3) do Kathmandu. Od 17 do dzis bylismy w Chitwan, gdzie miesci sie najwiekszy Park Narodowy Nepalu. Jego niezwyklosc polega na roznorodnym krajobrazie i ilosci dzikich zwierzat.
Ale pokolei, po 8 h dojezdzamy do Sauraha (miasteczko polozone przy parku) no i jak zwykle po wyjsciu z autobusu mamy juz kilkunastu "przyjaciol" ktorzy chca ci pomoc i zaproponowac uslugi "hotelarskie". Bierzemy pierwszego lepszego, a w glowie i tak mamy juz wybrane potencjalne miejsce noclegowe. Tak tez sie dzieje idziemy do wczesniej juz upatrzonego na forum GADIA LOGE. Juz z wierzchu wiadomo ze to cos innego i nietypowiego, wlasciciel jest znanym ornitologiem, w domysle pozostaje ze bedzie to miejsce skupiajace ludzi z pasja i napewno na swoj sposob charakterystyczne. Juz tego samego wieczora poznajemy pewna pare z USA, on dokladnie z Urugwaju, tzw. BIRD WATCHER - ich hobby to ptaki, polowe swiata zwiedzili w pogoni za nimi, kazde wakacje sa planowane pod katep tropienia nowych gatonkow lub poprostu unikatowych. Jak niektorym wiadomo Mateusz jak byl maly ptakami sie interesowal, widac te pozostalosci fascynacji do dzis.Oj! jaka duma byla gdy M. zaczol rozpoznawac ptaki, wchodzil w dyskusje na temat ich obyczajow, populacji w Europie i Azji, i tu ciekawostka: w samym parku Chitwan jest wiecej rodzajow ptakow niz w calej Europie.
Jak juz zesmy sie potargowali o ceny pokoi o ceny 4 dniowej "wycieczki" do glebi dzungli, byismy gotowi na przygode, ktora notabene juz nastepnego dnia o 7 miala sie zaczac. Do GADIA LOGE przyjechala jeszcze jedna para i jutro sa goowi wyruszyc, tak wiec dolaczamy do nich i jutro rano meldunek na sniadaniu.
Wstajemy, jest dosc chlodno trzeba sie w bluze odziac, ale co najpiekniejsze: mgla, jak sie pozniej okarze tak jest co rano. Na poczatek godzinny splyw kajakiem po rzecze ktora tak wogole wyznacza granice parku. Mgla utrzymuje sie do okolo 10 , a tymczasem w jej tajemniczosci przemierzamy kolejne metry obserwujac ptaki. CIsza spokoj, jak w basni. Pod koniec kajakowania udaje nam sie cicho podplynac niemal na odleglosc 5-6m do krokodyli. Park sklada sie jakby z 4 rodzajow krajobrazu/terenu, ta pierwsza to wlasnie rzeczno/lesna, 2 to typowa sawanna, 3 wysoka trawa, 4 las Salt (to rodzaj drzewa, charakteryzujacy sie swoja niesamowita twardoscia). "Spacer" po dzungli jest nietypowy, glowne trzeba zachowywac sie bardzo cicho aby wytropic i zobaczyc jakies dziekie zwierze, w takiej ciszy przez caly pobyt tu wytropilismy: krokodyle, dziki, mnogosc saren i jeleni (niekiedy kilkunasto-kilkudziesiecio osobowe stada,) nosorozce, malpy no i oczywiscie cale mnostwo ptakow: papugi, zimorodki, czaple, kaczki, marabuty, trzmielojady i najwieksza nasza zwierzeca przygoda to zobaczenie (tez w locuie) pary dzioborozcow, nasi przewodnicy powiedzieli ze to niezwykle zadkie i oni sami zadko widza ten rodzaj ptaka.Kazdy gatunek rozrozniamy na meskie rodzaje i zenskie, one przewaznie miedzy soba sie roznia, niekiedy nieznacznie lub wrecz prawie wszystkim, np niektore ptaki maja dodatkowy kolorek na skrzydelkach, inne maja plamy na glowie, niekiedy Pan jest bardzo kolorowy aPani szarobura. W przypadku Dzioborozca jednyna roznica miedzy Pania a Panem jest kolor oczy, pozatym sa nie do rozroznienia. Mnie to osobiscie bardzo zainteresowalo. Pan ma czerwone oczy Pani czarne, podczas lotu robia niesamowicie duzo halasu, ale co sie dziwic jak sie ma tak wielkie skrzydla: dlugosc ciala do 120 cm :) http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzioboro%C5%BCec_wielki
Wracajac do przygody. W PArku nie mozna spac, tzn mozna ale nocleg kosztuje 300 dolarow, wiec ja to jako niemozliwe. Codziennie wiec, musimy wychodzic z dzungli i spac w poblikich wioskach, co okazuje sie bardzo kosztowne, bo sobie licza za warunki bardzo slabe dwa razy tyle co w stolicy, ale wiedza ze wyboru nie mamy. Taki urok.
3 dni w dzungli to niesamowite przezycie, szpiegowanie zwierzat, tropienie ich sladow, obserwacja ptakow i malp i innych taki tam zwierzakow. Dla mnie najciekawsze byly widoki, zapieraja dech w piersiach. Zero nudy co godzine inny teren, co godzine jakas ciekawostak, a przedewszystkim ten przyjemny upal :) cieplo i slonecznie.
Ostatni dzien po wyjsciu z zarosli byl najbardziej waracki. Trzeba przyznac ze przez te 3 dni wszyscy sie tak wyluzowali, wyciszyli i napromieniowali natura, ze jak przyszlo wkroczyc w ludzki swiat zgielku i samochodowego szalenstwa wszyscy troszke byli zakreceni.
Nasz przewodnik Naran zaprowadzil nas do swojej rodziny, na wsi przy zrecze, zwykla chata. Zrobiona glownie z drewna i trzciny, otynkowana blotem, przykryta strzecha (trawa sloniowa), a rodzina jak marzenie. Cala kultura, tradycyjonalizm i uprzejmosc nepalska zamknieta w tych kilku usmiechnietych buziach. Zostalismy poczestowani herbata z pieprzem (u nich to bardzo tradycyjne, ostra jak diabli), miodem z domowej pasieki (z kwiatow musztardowych), cala rolke filmu na nich wypstrykalam, bo az garneli sie do pozowania (efekty po powrocie). Tu przed ta wiejska chata czekamy na pierwszy tego dnia autobus. Po opadnieciu mgly przenosuimy sie na dach :) juz po godzinie jest tloczno, ale na szczescie ktos przewozi wielkie kolo, wrzucaja go na dach i mam na czym siedziec :D. Po tym autobusie mielismy jeszcze jeden, a potem godzina czekania na dzip ktory nie przyjechal bo sie zepsol, coz zdarza sie, ale szczeze nas to ani nie dziwi ani nie rusza, to tu normalne. Nikt sie nigdzie nie spieszy, zamawiasz posilek naminimum godzine prze jego planowanym zjedzeniem (nie fast a slow food ;), sniadanie zamawiasz wieczorem dnia poprzedniego, w tym kraju uczysz sie cierpliowsci. Mam jej tu takie poklady ze sama nie wierze, TUTAJ NIKT SIE NIE SPIESZY.
Tak to wrocilismy z wyprawy nie dzipem a bryczka konna, kon wygladal naprawde na zmeczonego, dalismy mu napiwek, zaslurzylo zwierze.
Kolejne 3 dni spedzilismy na najzwyczajnijszym i najpostrzym na swiecie LENIUCHOWANIU, male spacery, lezenie na lezaku i czytanie ksiazek, chloniecie wszystkimi mozliwymi porami Witaminy D. OJ! przyjemnie tak czasem poleniuchowac i nie czuc z tego powodu zadnych wyrzutow.
W wigilijny wieczor godzine sie zastanawialismy co zjesc, i menu nie bylo laskawe. Nic nawet troche nie mozna powiedziec ze siedzialo kolo polskiej potrawy, tak wiec skonczylo sie na Porrige (czyli owsianka) a polamalismy sie Dry Roti (wyglada troche jak duzy czips, albo sztywny, suchy, lamliwy, pikantny nalesnik).
A dzis od 7 jestesmy na nogach, wlasnie godzine temu dojechalismy do stolicy. Jutro musimy zalatwic przedluzenie wizy i wykupic wejsciowki do Doliny Lantang.
Jutro reszta relacji, i zdradze plany na najblizsze dni.
A tymczasem wesolych swiat, spokojnych reszty dni w obrzarstwie i lenistwie :)
NAMASTE
(p.s. - ostrzegam ze tekty tu publikowane sa pisane na bierzaco z glowy, niemam potem czasu na ich korektee. Tak wiec z gory przepraszam z gafy i bledy. ufff)
wtorek, grudnia 21, 2010
JAK TO W SKROCIE WSZYSTKO TRZEBA OPISAC BO MAM TYLKO 10 MIN
Tak wiec w wielkim skrocie.
Pojechalismy do Chitwan, tu jest dzungla. Wynajelismy przewodnika i na 3 dni do dzungli, jeszcze z jedna para ze Szkocji (ona) (on) Holandia, jak sie okazuje super ludzie, dlugie rozmowy o wszystkim i naprawde wielka dawka dobrego poczucia humoru.
A co w dzungli: nosorozec, prawie tygrys (nie widzielismy ale krazyl kolonas trawa ruszal :), duzo ptakow kolorwych duzych malych dziwnych smiesznych pokracznych, dziki, jelenie i sarny, slonie, weze, KROKODYLE.
Poznalismy super przewodnika, zaprzyjaznilismy sie Naran jego imie: poznalismy jego wioske, jego rodzina zaprosila nas do siebie na herbate z pieprzem, i zostalismy poczestowani orginalnym miodem z kwiatow musztardowych. Cudo jakiego nie jadlam nigdy.
Glowne atrakcje ostatnich dni: tropienie zwierzat, dowiadywanie sie o zyciu i zachowaniach ptakow, jazda na dachu autobusu, nowi ludzie: godzinne rozmowy o wszystkim, *, zwiedzanie wiosek rdzennej ludnosci Tharu w Chitwan, jazda na wozie ciagnietym przez bawoly, jazda na bryczce konnej.
Pozdrawiamy
WESOLYCH SMACZNYCH SWIAT. POGODY DUCHA.
NAMASTE..
Pojechalismy do Chitwan, tu jest dzungla. Wynajelismy przewodnika i na 3 dni do dzungli, jeszcze z jedna para ze Szkocji (ona) (on) Holandia, jak sie okazuje super ludzie, dlugie rozmowy o wszystkim i naprawde wielka dawka dobrego poczucia humoru.
A co w dzungli: nosorozec, prawie tygrys (nie widzielismy ale krazyl kolonas trawa ruszal :), duzo ptakow kolorwych duzych malych dziwnych smiesznych pokracznych, dziki, jelenie i sarny, slonie, weze, KROKODYLE.
Poznalismy super przewodnika, zaprzyjaznilismy sie Naran jego imie: poznalismy jego wioske, jego rodzina zaprosila nas do siebie na herbate z pieprzem, i zostalismy poczestowani orginalnym miodem z kwiatow musztardowych. Cudo jakiego nie jadlam nigdy.
Glowne atrakcje ostatnich dni: tropienie zwierzat, dowiadywanie sie o zyciu i zachowaniach ptakow, jazda na dachu autobusu, nowi ludzie: godzinne rozmowy o wszystkim, *, zwiedzanie wiosek rdzennej ludnosci Tharu w Chitwan, jazda na wozie ciagnietym przez bawoly, jazda na bryczce konnej.
Pozdrawiamy
WESOLYCH SMACZNYCH SWIAT. POGODY DUCHA.
NAMASTE..
środa, grudnia 15, 2010
JAK TO KATHMANDUZWIEDZALI I DO DZUNGLI WYJAZD NA SWIETA PLANOWALI
Ale turne po swiatyniach zesmy zaliczyli :)
Malpia Swiatynia,stupa i wielosc mniejszych na wielkiej gorze, tam gdzie dzien wczesniej balam sie czelusci i drzemiacych w nich malp. Tam tez zesmy sie wczoraj udali. No to schody-kondycja-stromosc-schody- lepsza kondycja. :) juz lepiej,rozruszane kosci. W dzien kolo poludnia zar z nieba sie leje niemalze, w cieniu dosc chlodno, a wieczorami grubsze bluzy lub kurteczki.
Po malpiej stupie jedzemy do najwazniejszej swiatyni Shivy w Napalu, nie mozemy jednak wejsc do srodka bo nie jestemy wyznania hinduistycznego, ale jakos sie znalazl sposob aby wejsc na teren zabudowan swiatynnych, omijajac wielkie koszty wstepu. Znajdzie sie zawsze czlek co chce pomoc/zarobic. Nazwal swoja osobe przewodnikiem i zaiste cos tam nam poopowiadal no i zabral w miejsca gdzie sami bysmy sie nie zapuscili,widzielismy wnetrze swiatyni (tej waznej) z gory, zaszlismy z nimi na tarasik i wszystko bylowidac jakna doni, co rusz stali sadhu chetni zaoplata rozplatac swe dlugasne dredy i pozowac do zdjec,kolorowi i umalowani. Bylismy tez swiadkiem kremacji, jak i na ten widok mega podnieconych Japonczykow, ich wielkie, nabrzmiale i stojace obiektywy Nikonow wprost drzaly z emocji. Wszyscy poubierani w maseczki ochronne i wiekszosc w czepkach takich szpitalnych, byli niezlym przedstawieniem nie tylko dla nas ale glownie dla tuziemncow.
Na koniec pojechalismy na zachod slonca do najwiekszej stupy w Kathmandu. Na miejscu az czerwono od mnisik wdzianek. Przeszlismy stupe w odpowiednim kierunku obserujac przy tym ceremonie i modlitwy.
ciekawostka: A wczoraj nie bylo pradu nie jak zwykle 2 godziny tylko tym razem 5.
Dzis zaraz idziemy na szwedanine uliczkami i szukanie pomniejszych zabytkow,a jutro jedziemy do dzungli na swieta :)
cieplo i slonie.
Malpia Swiatynia,stupa i wielosc mniejszych na wielkiej gorze, tam gdzie dzien wczesniej balam sie czelusci i drzemiacych w nich malp. Tam tez zesmy sie wczoraj udali. No to schody-kondycja-stromosc-schody- lepsza kondycja. :) juz lepiej,rozruszane kosci. W dzien kolo poludnia zar z nieba sie leje niemalze, w cieniu dosc chlodno, a wieczorami grubsze bluzy lub kurteczki.
Po malpiej stupie jedzemy do najwazniejszej swiatyni Shivy w Napalu, nie mozemy jednak wejsc do srodka bo nie jestemy wyznania hinduistycznego, ale jakos sie znalazl sposob aby wejsc na teren zabudowan swiatynnych, omijajac wielkie koszty wstepu. Znajdzie sie zawsze czlek co chce pomoc/zarobic. Nazwal swoja osobe przewodnikiem i zaiste cos tam nam poopowiadal no i zabral w miejsca gdzie sami bysmy sie nie zapuscili,widzielismy wnetrze swiatyni (tej waznej) z gory, zaszlismy z nimi na tarasik i wszystko bylowidac jakna doni, co rusz stali sadhu chetni zaoplata rozplatac swe dlugasne dredy i pozowac do zdjec,kolorowi i umalowani. Bylismy tez swiadkiem kremacji, jak i na ten widok mega podnieconych Japonczykow, ich wielkie, nabrzmiale i stojace obiektywy Nikonow wprost drzaly z emocji. Wszyscy poubierani w maseczki ochronne i wiekszosc w czepkach takich szpitalnych, byli niezlym przedstawieniem nie tylko dla nas ale glownie dla tuziemncow.
Na koniec pojechalismy na zachod slonca do najwiekszej stupy w Kathmandu. Na miejscu az czerwono od mnisik wdzianek. Przeszlismy stupe w odpowiednim kierunku obserujac przy tym ceremonie i modlitwy.
ciekawostka: A wczoraj nie bylo pradu nie jak zwykle 2 godziny tylko tym razem 5.
Dzis zaraz idziemy na szwedanine uliczkami i szukanie pomniejszych zabytkow,a jutro jedziemy do dzungli na swieta :)
cieplo i slonie.
wtorek, grudnia 14, 2010
JAK TO W HIMALAJE POJECHALI I SIE ROZCHOROWALI
No to jedziemy w gory. Musimy sie rano sprezac bo autobus przed 9, czy jakos tak.
No i sie spoznili... doslownie kilka/kilkanascie minut, ale nic sie nie stalo pojedziemy w tamtym kierunku, miasteczko dalej.
Jak sie okazuje to super pomysl. Dojezdzamy do Bhaktapur, zachwyca nas, wzychamy ze wzruszenia. Sredniowieczne miasteczko z przepiekna starowka. Robimy trase wokol. Misci sie tu najstarsza wkraju swiatynia Sivy,tak wogole, w tym malym miasteczku, jest okolo 170 swiatyn i klasztorow, glownie hinduistycznych ale z wieloma nawiazaniami do buddyzmu. ...po kolacji wracamy do hostelu, jak zwykle nie zbyt elegancki, a toaleta wola o pomste do bogini Parvati, aleeeeeeeeeee tu w wlasnie w tej obskurnej toalecie i niezbyt urodziwym hosteliku przezywamy najpiekniejsze chwile. Trzeba to naglosnic i chwalic ten dzien!!!!!!!!!!!, TO TU PIERWSZY RAZ TEJ PODROZY WZIELISMY CIEPLY PRYSZNIC....!!!!!!!!!!!!!!
Na zajutrz wstajemy wczesnie rano. Okolo 6? 30?, mamy autobus do Jiri, czy toprawda? czy wsiadziemy? czy sie uda? czy trafimy w dobre miejsce? czy sie zatrzyma? Ponoc to expres...
no i zdazylismy, nawet trzeba bylo troche poczekac. Aautobus niczym sie nie roznil od pozostalych, nie wygladal na expres, i tyle co kazdy inny mial opoznienia na mecie (jakies 2 godziny). Muzyka nie dawala odpoczac, nie dawala nawet przetrwac, mp3 gdzies zakopane w bagazu, o masakro, glowa puchnie, mozg eksploduje. Po wieluuuuuuuuuuuuuuuu godzinach jestesmy jakos kolo 14/15 na miejscu. Odrazu znajduje nas czlek co do hostelu nas prowadzi. DObrzy ciludzie,i pieniedzyza to nie chca ;) A w hostelu milo, schludnie i zimno, jak to w gorach. No to idziemy na spacer rozruszac nogi. Jutro wyruszamy w Gory na wyprawe :)
hahahahahahaha nasza wyprawa szybko sie konczy bo ja, co juz chyba stanie sie tradycja, sie rozchorowalam, tak wiec w gorach bylismy 2 dni zamiast 6.... pierwszy dzien byl dla nas bardzo wyczerpujacy. Okazuje sie, ze komputer nie emituje kondycji, tak wiec przez ciagle siedzenie przy nim nie chartujesz miesni i nie dajesz potem rady na trekkingu lub nie mierzysz sil na zamiary (te dwie opcje do wyboru) :) Zeby nie bylo tak do konca, ze to moja wina, Mateusz "doznal" zatrucia organizmu, a dokladnie zoladka i wiadomo......
Za to na drugi dzien, wyczerpani, ale nie strudzeni, poszlismy na spacer wzdloz rzeki i (ten fragment spiewamy) W PROMIENIACH SLONECZNYCH OPALAMY SIE :) i znowu pobudka o 5, lapiemy autobus do Kathmandu. Idziemy rano na autobus a tu co sie okazuje zeto nie gory a dzungla. O matko z corka co za kociol. Wszyscy sie pchaja,wszyscy cos wioza, jakies toboly,worki z czyms tam ziemniakami, ziarnami jakies cuda, tylko bydla brakowalo. Na szczescie po 2 godzinach sie wszystko normuje, okazuje sie ze zdecydowana czesc ludzi jedzie do sasiednich wiosek na handel,a czesc osob to dzieci i mlodziez jadacych do szkol.
W podrozy tym razem nauczeni doswiadczeniem: Mateusz ze swoim mp3 i swoim klimatem na uszach, ja z Orwelem i rokiem 1984-i doslownie nie w przenosni czulam ten brudny klimat.
Wieczor w Kathmandu spedzilismy w pokoju, to znaczy ja wykonczona i rozgoraczkowana zaleglam w pokoju, Mateusz robil spacery nakolacje i internet.
Dzis caly dzien lazilismy bez konkretnego celu uliczkami Kathmandu. Bylismy glownie w starych ksiegarniach i antykwariatach. Niesamowite miejsce znalezlismy: kamienica z dwoma pietrami ksiazek, cos tam nawet wyszperalismy. Wieczorem pojechalismy do Malpiej Swiatyni ale szybko stamtad sie zmylismy bo ja zaczelam robic panike. Chodzi o te malpy, wyobraznia zaczela mi platac figle w tych czarnych czelusciach i widzac ich sywetki i nie znajac ich zamiarow wyobrazalam sobie najgorsze. Skonczylo sie prawie piskiem i calkiem autentycznym zbieganiem po schodach, Mati sie ubawil. Zanto dzis chyba jakies swieto czyli festival, na glownym rynku rozpalono ognisko, mezczyzni podpalali w nim kije i biegli co sil w nogach glowna droga. W swiatyniach palono swieczki, a na ulicach mini ogniska.
A jedno male moje swieto dzis, znalazlam bialy ser w sklepi, trzymam go na kolacje...hahaha i znalezlismy w sklepie POLSKI z polskimi napisami, wyprodukowany w polsce, serek topiony w plasterkach ze szczypiorkiem. Zerzremy go na kolacje tez.
środa, grudnia 08, 2010
JAK TO SIE OKAZALO ZE NIE TYLKO BUDDA JEST NIEZLA ATRAKCJA
Nastepnego dnia wybralismy sie na ogledziny pobliskiego ogrodu ze swiatyniamy. Kazda swiatynia jest postawiona przez inny kraj. Lumbini to miejsce gdzie okolo 500 l.p.n.e urodzil sie Budda. Jego mama najpierw weszla do jeziorka, dzis kwadratowy basen w ktorym plywaja zolwie :) a potem urodzila go pod drzewem. Na czesc tego wydarzenie postawili jej swiatynie tu w Lumbini. Nam najbardziej jednak przypadly do gustu dwie: tajska a na niej masa drobnych ornamentow a do tego cala zrobiona z bialego marmuru i koreanska na maksa kolorowa i cala w zlocie: jedyne czego u niej zabraklo to krasnala ogrodowego ze zlota skora :) bylo tam wszystko: jelenie na rykowisku (czy tam sarny), slon i malpa na kolanach skladajace krzakowi podarunki, no i oczywiscie budda w wielu przedstawieniach, zawsze o zlotej cerze, samo dobro.
...ale jak sie okazuje obok Buddy kolejna atrakcja bylismy MY. 4 razy proszono nas o pozowanie do zdjec, ustawiali sie kolo nas w rzadku, lapali za ramiona czy pod reke jak prawdziwi przyjaciele, milo prawda?? miec w jeden dzien tylu przyjaciol naraz, lepiej jak Facebook no nie? Nie wiemy ile zdjec zostalo zrobionych z ukrycia udawalismy ze tego nie widzimy. Mateusz mial powodzenie u mlodych dziewczat, przechodzily obok patrzyly sie, chichraly do siebie szepczac cos i szeroko sie usmiechajac o tak :D
Na drugi dzien pojechalismy do Kathmandu: dosc szybko udalo nam sie zlapac jeden potem drugi, juz bezposredni, autobus do stolicy. Ekipa tego drugiego to niesamowite widowisko. Kierowca wiadomo - mistrz kierownicy, kasjer tez wiadomo ...i nasz ulubieniec pomocnik ktory ma za zadanie nawolywac ludzi i w jakis przedziwny sposob pomagac kierowcy w prowadzeniu. Stoi w otwartych drzwiach , jedna noga w sroduku druga na zewnuderz, i raz po raz reka uderza w sciany autobusu, przez 10 godzin nie wyczailam co to znaczy, cos chyba w stylu szybciej szybciej, no i jego najwazniejsza chyba funkcja to gwizdanie i pomaganie w trabieniu na inne pojazdy (ma do tego swoj osobny guzik). Mlodzi usmiechnieci, weseli. Pozdrawiamy.
Teoretycznie autobus ten jedzie 8 godz. ale zawsze trzeba doliczyc 2-3 godz. Tak bylo i tym razem. Ladujemy na zadupiu, jest 22, ulice oczywiscie nie oswietlone, nie kazdego stac na prad, a do tego zadko centrum jest oswietlone co dopiero obrzeza, teraz taxi i hostel.....a tu trafiamy na imprezke :) ktos ma urodziny i dostajemy poczetsunek i wino ryzowe (cholerstwo mocne jak bibmer i tak tez smakuje).
No a dzis to spacerek po Kathmandu :) i shoping ;) jutro jedziemy w Himalaje wiec trzeba sie zaopatrzyc w puchowe kurtki. Mateusz wybiera opcje sweter z welny JAKA, ja wybieram zielony puch. Rekawiczki dla mnie w tradycyjnych nepalskich barwach, Mateusz wybiera modna, nepalska, meska, tradycyjna czapeczke. Jest dobrze. Jutro czeka nas 12 godzin jazdy autobusem po kretych drogach gorskich, spodziewamy sie jak zwykle poslizgu do 2-3 godzin, czyli znowu zajedziemy w nocu. Ten pierwszy trekking planujemy na jakies max 6-10 dni i wtedy wracamy spowrotem do Kathmandu.
Cmok.
...ale jak sie okazuje obok Buddy kolejna atrakcja bylismy MY. 4 razy proszono nas o pozowanie do zdjec, ustawiali sie kolo nas w rzadku, lapali za ramiona czy pod reke jak prawdziwi przyjaciele, milo prawda?? miec w jeden dzien tylu przyjaciol naraz, lepiej jak Facebook no nie? Nie wiemy ile zdjec zostalo zrobionych z ukrycia udawalismy ze tego nie widzimy. Mateusz mial powodzenie u mlodych dziewczat, przechodzily obok patrzyly sie, chichraly do siebie szepczac cos i szeroko sie usmiechajac o tak :D
Na drugi dzien pojechalismy do Kathmandu: dosc szybko udalo nam sie zlapac jeden potem drugi, juz bezposredni, autobus do stolicy. Ekipa tego drugiego to niesamowite widowisko. Kierowca wiadomo - mistrz kierownicy, kasjer tez wiadomo ...i nasz ulubieniec pomocnik ktory ma za zadanie nawolywac ludzi i w jakis przedziwny sposob pomagac kierowcy w prowadzeniu. Stoi w otwartych drzwiach , jedna noga w sroduku druga na zewnuderz, i raz po raz reka uderza w sciany autobusu, przez 10 godzin nie wyczailam co to znaczy, cos chyba w stylu szybciej szybciej, no i jego najwazniejsza chyba funkcja to gwizdanie i pomaganie w trabieniu na inne pojazdy (ma do tego swoj osobny guzik). Mlodzi usmiechnieci, weseli. Pozdrawiamy.
Teoretycznie autobus ten jedzie 8 godz. ale zawsze trzeba doliczyc 2-3 godz. Tak bylo i tym razem. Ladujemy na zadupiu, jest 22, ulice oczywiscie nie oswietlone, nie kazdego stac na prad, a do tego zadko centrum jest oswietlone co dopiero obrzeza, teraz taxi i hostel.....a tu trafiamy na imprezke :) ktos ma urodziny i dostajemy poczetsunek i wino ryzowe (cholerstwo mocne jak bibmer i tak tez smakuje).
No a dzis to spacerek po Kathmandu :) i shoping ;) jutro jedziemy w Himalaje wiec trzeba sie zaopatrzyc w puchowe kurtki. Mateusz wybiera opcje sweter z welny JAKA, ja wybieram zielony puch. Rekawiczki dla mnie w tradycyjnych nepalskich barwach, Mateusz wybiera modna, nepalska, meska, tradycyjna czapeczke. Jest dobrze. Jutro czeka nas 12 godzin jazdy autobusem po kretych drogach gorskich, spodziewamy sie jak zwykle poslizgu do 2-3 godzin, czyli znowu zajedziemy w nocu. Ten pierwszy trekking planujemy na jakies max 6-10 dni i wtedy wracamy spowrotem do Kathmandu.
Cmok.
niedziela, grudnia 05, 2010
JAK TO PISZAC TEN POST DWA RAZY MI SIE ZAWIESILA STRONA NA 10 MIN I RAZ WYSIADL PRAD
My juz w Nepalu...ale ale pokolei
Ostatni post brzmial o tym jak wyruszylismy po szczepionki...po wielu zakretach i kilku grach miejskich udalo nam sie dotrzec do szpitala i udalo mi sie zdobyc jedna szczepionke (po druga wyruszylismy dnia nastepnego - nie mieli wszystkich w tym samy dniu). Mily Pan dr WBIJAJAC IGLE ZYCZYL MI WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN. Potem spokojna kolacja w restauracji na dachu jednego z budynkow przy malo glownym a jednak troche glownym placu i atrakcja wiczoru walki krow na ulicy wsrod tlumu. Nikt chyba oprocz nasz i gromadki dzieciakow nie byl tym faktem poruszony. Potem koszmarna noc, wyobrazcie sobie ze cala noc jakis pies ujadal mi za uchem, ciezarowka jezdzila mi po glowie, a ludzie siedzieli na moim lozku i darki sie w nieboglosy. Balam sie otworzyc oczy bo okazaloby sie to prawda.
03.12.10
Po dziwnej nocy jeszcze dziwniejszy poranek bo okazuje sie ze juz nie rano a 2:30, no nic. Idziemy na dworzec, znowu bez sniadania, po bilety na pociag do Gorathpur. Kolejka, oczywiscie, ale jaka piekna no cudo. Jest pan co pilnuje porzadku kolejki i jak ktos sie wepchnie to upomina i przesadza gdzie jego miejsce. Zasady sa proste: pierwszy w kolejce jak wstaje i idzie do biurka do pana co mu bilet sprzeda ten drugi siada na jego miejscu i tak wszyscy, CALA KOLEJKA, sie przesiada o to jedno miejsce w prawo. Proste prawda?
W kolejce poznajemumy dwoch Rosjan. Po kolejce idziemy razem na obiad, mile chlopaki umawiamy sie z nimi na wieczor na szybkiego dymka * a my do szpitala po druga szczepione, juz wytresowani targujemy sie o ceny w tuk tukach (to sobie wygooglujcie nie mam czasu na tlumaczenie bo mi moga prad odciac, ogolnie male taxi motorek i dwa miejsca). Po szpitalu witamy sie z chlopakami z Rosji umowione spotkanie i do pociagu i teraz slow motion przez 22godziny w pociagu. CO prawda przezylismy swoje na starym dwworcu OLD DELHI, kojarzycie filmy katastroficzne?? Jakas zaraza, czy tez obcy zaatakowali ziemie i teraz dzieje sie tu niezle bajabongo?? no to wlasnie OLD DELHI i ichniejszy dworzec reszte zostawiam w domysle.
Po 22 godzinach jest juz nastepny dzien, pozny wieczor jestesmy w Gorakhpur i sprytnir lapiemy tuk tuka i prosimy pod sam autobus ktory nas zawiezie do granicy, zyczenie i masz :) Juz w autobusie, bez sniadania bez obiadu i z nadzieja na kolacje.
Po 3 godzinach przy granicy, mamy hostel nie mamy kolacji wszystko zamkniete. CHwala Mamie ELi ze mi kiedys paczke do Lodzi wyslala i jak zwykle wypchala slodyczami, cos mnie podkusilo i z tej paczki slonecznik, smazony, luskany solony wrzucilam i OTO NASZA KOLACJA jeszcze mi polski slonecznik nigdy tak nie smakowal.
Dzis chyba niedziela chyba 05.12.10
Przekraczamy granice, dziwne uczucie jak weszlismy na strone nepalska jakos sie tak zmiejsca zrelasowalam, dziwne bo nie wiedzialam ze jestem spieta, Mtaeusz twierdzi ze ma to samo, no nic idziemy do bankomatu, musimy wyplacic duzo kasiory bo nie wiemy kiedy bedzie nastepny, a tu klapa,,,, w bankomacie nie ma kasiorki, dobra jedziemy do nastepnej wioski, riksza, jest bankomat jst kasiora, jedziemy dalej autobusem, fajnie i przyjemnie wiaterek cieplutki jak rosol na swieta, dmucha w twarz plakac ze szczescia mi sie chialo, no cod miod, dzi leniwy dzien pierozki na tarasie i opalanie. Mateusz poszedl do fryzjera (mala drewniana budka, bez kolejki za 60 R czyli niecale 3 zl) ma teraz piekna nepalska fryzure.
Idziemy na kolacje. Smacznego
Ostatni post brzmial o tym jak wyruszylismy po szczepionki...po wielu zakretach i kilku grach miejskich udalo nam sie dotrzec do szpitala i udalo mi sie zdobyc jedna szczepionke (po druga wyruszylismy dnia nastepnego - nie mieli wszystkich w tym samy dniu). Mily Pan dr WBIJAJAC IGLE ZYCZYL MI WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN. Potem spokojna kolacja w restauracji na dachu jednego z budynkow przy malo glownym a jednak troche glownym placu i atrakcja wiczoru walki krow na ulicy wsrod tlumu. Nikt chyba oprocz nasz i gromadki dzieciakow nie byl tym faktem poruszony. Potem koszmarna noc, wyobrazcie sobie ze cala noc jakis pies ujadal mi za uchem, ciezarowka jezdzila mi po glowie, a ludzie siedzieli na moim lozku i darki sie w nieboglosy. Balam sie otworzyc oczy bo okazaloby sie to prawda.
03.12.10
Po dziwnej nocy jeszcze dziwniejszy poranek bo okazuje sie ze juz nie rano a 2:30, no nic. Idziemy na dworzec, znowu bez sniadania, po bilety na pociag do Gorathpur. Kolejka, oczywiscie, ale jaka piekna no cudo. Jest pan co pilnuje porzadku kolejki i jak ktos sie wepchnie to upomina i przesadza gdzie jego miejsce. Zasady sa proste: pierwszy w kolejce jak wstaje i idzie do biurka do pana co mu bilet sprzeda ten drugi siada na jego miejscu i tak wszyscy, CALA KOLEJKA, sie przesiada o to jedno miejsce w prawo. Proste prawda?
W kolejce poznajemumy dwoch Rosjan. Po kolejce idziemy razem na obiad, mile chlopaki umawiamy sie z nimi na wieczor na szybkiego dymka * a my do szpitala po druga szczepione, juz wytresowani targujemy sie o ceny w tuk tukach (to sobie wygooglujcie nie mam czasu na tlumaczenie bo mi moga prad odciac, ogolnie male taxi motorek i dwa miejsca). Po szpitalu witamy sie z chlopakami z Rosji umowione spotkanie i do pociagu i teraz slow motion przez 22godziny w pociagu. CO prawda przezylismy swoje na starym dwworcu OLD DELHI, kojarzycie filmy katastroficzne?? Jakas zaraza, czy tez obcy zaatakowali ziemie i teraz dzieje sie tu niezle bajabongo?? no to wlasnie OLD DELHI i ichniejszy dworzec reszte zostawiam w domysle.
Po 22 godzinach jest juz nastepny dzien, pozny wieczor jestesmy w Gorakhpur i sprytnir lapiemy tuk tuka i prosimy pod sam autobus ktory nas zawiezie do granicy, zyczenie i masz :) Juz w autobusie, bez sniadania bez obiadu i z nadzieja na kolacje.
Po 3 godzinach przy granicy, mamy hostel nie mamy kolacji wszystko zamkniete. CHwala Mamie ELi ze mi kiedys paczke do Lodzi wyslala i jak zwykle wypchala slodyczami, cos mnie podkusilo i z tej paczki slonecznik, smazony, luskany solony wrzucilam i OTO NASZA KOLACJA jeszcze mi polski slonecznik nigdy tak nie smakowal.
Dzis chyba niedziela chyba 05.12.10
Przekraczamy granice, dziwne uczucie jak weszlismy na strone nepalska jakos sie tak zmiejsca zrelasowalam, dziwne bo nie wiedzialam ze jestem spieta, Mtaeusz twierdzi ze ma to samo, no nic idziemy do bankomatu, musimy wyplacic duzo kasiory bo nie wiemy kiedy bedzie nastepny, a tu klapa,,,, w bankomacie nie ma kasiorki, dobra jedziemy do nastepnej wioski, riksza, jest bankomat jst kasiora, jedziemy dalej autobusem, fajnie i przyjemnie wiaterek cieplutki jak rosol na swieta, dmucha w twarz plakac ze szczescia mi sie chialo, no cod miod, dzi leniwy dzien pierozki na tarasie i opalanie. Mateusz poszedl do fryzjera (mala drewniana budka, bez kolejki za 60 R czyli niecale 3 zl) ma teraz piekna nepalska fryzure.
Idziemy na kolacje. Smacznego
środa, grudnia 01, 2010
JAK TO SIE JEZDZI I JAK TO BEZ KLAKSONU TO NIE ISTNIEJESZ
No to jestesmy. W Delhi. Przyjecielismy w nocy, okolo 1.07 czasu lokalnego. teraz jest godzina 11:30 dla was -5 i pol godz.
Na lotnisko przyjechala po nas taxowka z hostelu, to on nam pokazal jak sie jezdzi. Wychodzac przez ostatnie drzwi wprost na tlum mezczyzn trzymajacych kartki z nazwiskami, nazwami hosteli i biur turystycznych wypatrywalismy naszej karteczki z napisem MR. MOPS :)
ja czulam sie jak na pokazie mody, z ta roznica ze moda kiepska a jedyna modelka to ja.
Zasady komunikayjne: tylko jedna - wiekszy "klaksoni" na mniejszego, wiekszy ma prawa mniejszy nie, swiatlo czerwone jest dla ozdoby, pasy na jezdni sa a i owszem - tylko nikt nie wie po co.
Teraz wyruszamy na polowanie sniadania a przedewszystkim szczepionek.
Na lotnisko przyjechala po nas taxowka z hostelu, to on nam pokazal jak sie jezdzi. Wychodzac przez ostatnie drzwi wprost na tlum mezczyzn trzymajacych kartki z nazwiskami, nazwami hosteli i biur turystycznych wypatrywalismy naszej karteczki z napisem MR. MOPS :)
ja czulam sie jak na pokazie mody, z ta roznica ze moda kiepska a jedyna modelka to ja.
Zasady komunikayjne: tylko jedna - wiekszy "klaksoni" na mniejszego, wiekszy ma prawa mniejszy nie, swiatlo czerwone jest dla ozdoby, pasy na jezdni sa a i owszem - tylko nikt nie wie po co.
Teraz wyruszamy na polowanie sniadania a przedewszystkim szczepionek.
JAK TO W ZURICHU Z NIESWIEZYM ODDECHEM WSTAWALI I VOUCHERY SUMOWALI.
JAK TO W ZURICHU Z NIESWIEZYM ODDECHEM WSTAWALI I VOUCHERY SUMOWALI.
pierwsza przygoda za nami.
Zima zaskoczyla nie tylko drogowcow, samolotowcow tak samo a i owszem.
Nasz samolot "doznal" opoznienia okolo dwie godziny, przez co spoznilismy sie na samolot do Dehli.
Ale szwajcarskie linie sie o nas zatroszczyly, pracowniczy ale schludny hotel przy lotnisku i vouczery na 20 frankow (nic w menu oprocz piwa za ta cene) na lancz i kolacje. Ale polak polaka znajdzie, polak polakowi pomoze, polak kombinowac potrafi...i tak jak sie popytac jak pokombinowac to sie okazuje ze vouczery mozna by zsumowac i za to pozadnie zjesc, przeczekujac 1,5godz. z pustym zoladkiem na godzine 18, na kolacje, ale za to jaki wypas ;)
pozdrawiamy naszych nowych znajomych polakow zycyac milych wrazen w Los Angeles.
pierwsza przygoda za nami.
Zima zaskoczyla nie tylko drogowcow, samolotowcow tak samo a i owszem.
Nasz samolot "doznal" opoznienia okolo dwie godziny, przez co spoznilismy sie na samolot do Dehli.
Ale szwajcarskie linie sie o nas zatroszczyly, pracowniczy ale schludny hotel przy lotnisku i vouczery na 20 frankow (nic w menu oprocz piwa za ta cene) na lancz i kolacje. Ale polak polaka znajdzie, polak polakowi pomoze, polak kombinowac potrafi...i tak jak sie popytac jak pokombinowac to sie okazuje ze vouczery mozna by zsumowac i za to pozadnie zjesc, przeczekujac 1,5godz. z pustym zoladkiem na godzine 18, na kolacje, ale za to jaki wypas ;)
pozdrawiamy naszych nowych znajomych polakow zycyac milych wrazen w Los Angeles.