sobota, grudnia 25, 2010

JAK TO BYLO Z TA DZUNGLA I JAK TO NA SWIETA OWSIANKA BYLA

Teraz troche wiecej czasu, to mozna blizej sie przyjzec temu naszemu minionemu weekendowi.
Dzis przyjechalismy (juz po raz 3) do Kathmandu. Od 17 do dzis bylismy w Chitwan, gdzie miesci sie najwiekszy Park Narodowy Nepalu. Jego niezwyklosc polega na roznorodnym krajobrazie i ilosci dzikich zwierzat.
Ale pokolei, po 8 h dojezdzamy do Sauraha (miasteczko polozone przy parku) no i jak zwykle po wyjsciu z autobusu mamy juz kilkunastu "przyjaciol" ktorzy chca ci pomoc i zaproponowac uslugi "hotelarskie". Bierzemy pierwszego lepszego, a w glowie i tak mamy juz wybrane potencjalne miejsce noclegowe. Tak tez sie dzieje idziemy do wczesniej juz upatrzonego na forum GADIA LOGE. Juz z wierzchu wiadomo ze to cos innego i nietypowiego, wlasciciel jest znanym ornitologiem, w domysle pozostaje ze bedzie to miejsce skupiajace ludzi z pasja i napewno na swoj sposob charakterystyczne. Juz tego samego wieczora poznajemy pewna pare z USA, on dokladnie z Urugwaju, tzw. BIRD WATCHER - ich hobby to ptaki, polowe swiata zwiedzili w pogoni za nimi, kazde wakacje sa planowane pod katep tropienia nowych gatonkow lub poprostu unikatowych. Jak niektorym wiadomo Mateusz jak byl maly ptakami sie interesowal, widac te pozostalosci fascynacji do dzis.Oj! jaka duma byla gdy M. zaczol rozpoznawac ptaki, wchodzil w dyskusje na temat ich obyczajow, populacji w Europie i Azji, i tu ciekawostka: w samym parku Chitwan jest wiecej rodzajow ptakow niz w calej Europie.
Jak juz zesmy sie potargowali o ceny pokoi o ceny 4 dniowej "wycieczki" do glebi dzungli, byismy gotowi na przygode, ktora notabene juz nastepnego dnia o 7 miala sie zaczac. Do GADIA LOGE przyjechala jeszcze jedna para i jutro sa goowi wyruszyc, tak wiec dolaczamy do nich i jutro rano meldunek na sniadaniu.
Wstajemy, jest dosc chlodno trzeba sie w bluze odziac, ale co najpiekniejsze: mgla, jak sie pozniej okarze tak jest co rano. Na poczatek godzinny splyw kajakiem po rzecze ktora tak wogole wyznacza granice parku. Mgla utrzymuje sie do okolo 10 , a tymczasem w jej tajemniczosci przemierzamy kolejne metry obserwujac ptaki. CIsza spokoj, jak w basni. Pod koniec kajakowania udaje nam sie cicho podplynac niemal na odleglosc 5-6m do krokodyli. Park sklada sie jakby z 4 rodzajow krajobrazu/terenu, ta pierwsza to wlasnie rzeczno/lesna, 2 to typowa sawanna, 3 wysoka trawa, 4 las Salt (to rodzaj drzewa, charakteryzujacy sie swoja niesamowita twardoscia). "Spacer" po dzungli jest nietypowy, glowne trzeba zachowywac sie bardzo cicho aby wytropic i zobaczyc jakies dziekie zwierze, w takiej ciszy przez caly pobyt tu wytropilismy: krokodyle, dziki, mnogosc saren i jeleni (niekiedy kilkunasto-kilkudziesiecio osobowe stada,) nosorozce, malpy no i oczywiscie cale mnostwo ptakow: papugi, zimorodki, czaple, kaczki, marabuty, trzmielojady i najwieksza nasza zwierzeca przygoda to zobaczenie (tez w locuie) pary dzioborozcow, nasi przewodnicy powiedzieli ze to niezwykle zadkie i oni sami zadko widza ten rodzaj ptaka.Kazdy gatunek rozrozniamy na meskie rodzaje i zenskie, one przewaznie miedzy soba sie roznia, niekiedy nieznacznie lub wrecz prawie wszystkim, np niektore ptaki maja dodatkowy kolorek na skrzydelkach, inne maja plamy na glowie, niekiedy Pan jest bardzo kolorowy aPani szarobura. W przypadku Dzioborozca jednyna roznica miedzy Pania a Panem jest kolor oczy, pozatym sa nie do rozroznienia. Mnie to osobiscie bardzo zainteresowalo. Pan ma czerwone oczy Pani czarne, podczas lotu robia niesamowicie duzo halasu, ale co sie dziwic jak sie ma tak wielkie skrzydla: dlugosc ciala do 120 cm :) http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzioboro%C5%BCec_wielki
Wracajac do przygody. W PArku nie mozna spac, tzn mozna ale nocleg kosztuje 300 dolarow, wiec ja to jako niemozliwe. Codziennie wiec, musimy wychodzic z dzungli i spac w poblikich wioskach, co okazuje sie bardzo kosztowne, bo sobie licza za warunki bardzo slabe dwa razy tyle co w stolicy, ale wiedza ze wyboru nie mamy. Taki urok.
3 dni w dzungli to niesamowite przezycie, szpiegowanie zwierzat, tropienie ich sladow, obserwacja ptakow i malp i innych taki tam zwierzakow. Dla mnie najciekawsze byly widoki, zapieraja dech w piersiach. Zero nudy co godzine inny teren, co godzine jakas ciekawostak, a przedewszystkim ten przyjemny upal :) cieplo i slonecznie.
Ostatni dzien po wyjsciu z zarosli byl najbardziej waracki. Trzeba przyznac ze przez te 3 dni wszyscy sie tak wyluzowali, wyciszyli i napromieniowali natura, ze jak przyszlo wkroczyc w ludzki swiat zgielku i samochodowego szalenstwa wszyscy troszke byli zakreceni.
Nasz przewodnik Naran zaprowadzil nas do swojej rodziny, na wsi przy zrecze, zwykla chata. Zrobiona glownie z drewna i trzciny, otynkowana blotem, przykryta strzecha (trawa sloniowa), a rodzina jak marzenie. Cala kultura, tradycyjonalizm i uprzejmosc nepalska zamknieta w tych kilku usmiechnietych buziach. Zostalismy poczestowani herbata z pieprzem (u nich to bardzo tradycyjne, ostra jak diabli), miodem z domowej pasieki (z kwiatow musztardowych), cala rolke filmu na nich wypstrykalam, bo az garneli sie do pozowania (efekty po powrocie). Tu przed ta wiejska chata czekamy na pierwszy tego dnia autobus. Po opadnieciu mgly przenosuimy sie na dach :) juz po godzinie jest tloczno, ale na szczescie ktos przewozi wielkie kolo, wrzucaja go na dach i mam na czym siedziec :D. Po tym autobusie mielismy jeszcze jeden, a potem godzina czekania na dzip ktory nie przyjechal bo sie zepsol, coz zdarza sie, ale szczeze nas to ani nie dziwi ani nie rusza, to tu normalne. Nikt sie nigdzie nie spieszy, zamawiasz posilek naminimum godzine prze jego planowanym zjedzeniem (nie fast a slow food ;), sniadanie zamawiasz wieczorem dnia poprzedniego, w tym kraju uczysz sie cierpliowsci. Mam jej tu takie poklady ze sama nie wierze, TUTAJ NIKT SIE NIE SPIESZY.
Tak to wrocilismy z wyprawy nie dzipem a bryczka konna, kon wygladal naprawde na zmeczonego, dalismy mu napiwek, zaslurzylo zwierze.
Kolejne 3 dni spedzilismy na najzwyczajnijszym i najpostrzym na swiecie LENIUCHOWANIU, male spacery, lezenie na lezaku i czytanie ksiazek, chloniecie wszystkimi mozliwymi porami Witaminy D. OJ! przyjemnie tak czasem poleniuchowac i nie czuc z tego powodu zadnych wyrzutow.
W wigilijny wieczor godzine sie zastanawialismy co zjesc, i menu nie bylo laskawe. Nic nawet troche nie mozna powiedziec ze siedzialo kolo polskiej potrawy, tak wiec skonczylo sie na Porrige (czyli owsianka) a polamalismy sie Dry Roti (wyglada troche jak duzy czips, albo sztywny, suchy, lamliwy, pikantny nalesnik).
A dzis od 7 jestesmy na nogach, wlasnie godzine temu dojechalismy do stolicy. Jutro musimy zalatwic przedluzenie wizy i wykupic wejsciowki do Doliny Lantang.

Jutro reszta relacji, i zdradze plany na najblizsze dni.

A tymczasem wesolych swiat, spokojnych reszty dni w obrzarstwie i lenistwie :)
NAMASTE

(p.s. - ostrzegam ze tekty tu publikowane sa pisane na bierzaco z glowy, niemam potem czasu na ich korektee. Tak wiec z gory przepraszam z gafy i bledy. ufff)

Komentarze (2):

Blogger MałaZe pisze...

Oj tam, oj tam, błędy...
Fajnie się czyta, o Was w upale Nepalu, słuchając islandzkiej muzyki, popijając kompot z suszu i słysząc chrapanie obok :)
namaste :*
więcej na gmail

1:15 PM  
Blogger Jagoda pisze...

Próbowaliśmy dzwonić, ale się nie udało.
A zatem piszemy: niech 2011 rok będzie dla Was dobry i szczęśliwy.Niech Wam dopisze zdrowie, szczęście, miłość i kreatywność.Róbcie to, co lubicie i realizujcie swoje marzenia
życzą T I J.
Ps.Informacja dla Zosi
Jeśli nawiążemy osobisty kontakt, pokażę szopkę Matiego.Wszystkiego najlepszego w 2011r.

5:24 AM  

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna