piątek, stycznia 28, 2011

JAK SIE CZLOWIEK WOZI I JAK MU CZASEM SIE POWODZI :)

Tak oto tydzien od ostatniego posta minol, wiele sie wydarzylo wiele zmenilo. Koniec podrozy juz bliski, ale piszaca te slowa siedzi na plazy na Goa i prazy swoj tylek w sloncu, czasem go chlapiac slona morska woda :)
Tak to bylo Varannasi special lasi i nasi juz zaprzyjazneni Zenia i Julia.
Varannasi jakze przyjemne bardzo indyjskie i swiete, ale ruszamy nad morze, przyznam szczerze ze w najgorszych momentach myslalam sobie " pamietaj dziewczyno Goa ccie czeka, plaza piasek bikini", ale chwila chwila... okazuje sie ze film przy ktorym pracowalam teraz jest konczony w ...INDIACH. Tak wiec skoro jestesmy w tym samym kraju to moze pojedziemy odwiedzic ekipe pracujaca.
Takim to sposobem wybieramy nastepny cel naszej podrozy Chennai. A zeby sie tam dostac trzeba przejechac pociagiem 40 godzin :) to ponad dwa dni. Z jezykiem na brodzie, a dokladnie na tuktuku trafiamy w ostatniej chwili na dworzec, jest godzina 23:10 a tu sie okazuje ze nasz pociag jest opozniony 2 godziny..czy sie zalamujemy?? Nie, bo moglby byc opozniony 19 godzin ja ten ponizej na rozkladzie. A to Indie sa i defakto z 2godzin robi sie 4, tak wiec zasiadamy do miejscowek o 03:30, zmeczeni nieco zziebnieci, ale przed nami 40 godzin. Nie bylo zle. Siedzenie, czytanie, gapienie sie przez okno, sluchanie mp3...co innego mozna robic?? NIc.
Po 40 godzinach wysiadamy z pociagu, ja z goraczka i biegunka (gdzie mi sie to w tym pociagu przyplatalo to nie wiem, ale mam do dzis, 7 dzien juz). Nasz przedzial byl jakos w polowie pociagu, ale aby dojsc do lokomotywy, wzdluz pociagu idziemy okolo 10 min, moze wiecej. Rodzi sie pytanie: ile ten pociag ma wagonow, ile miesci ludzi i bagazy (a tu ludzie naprawde maja duze i duzo bagazy) oraz jaka moc musi byc lokomotywy, spodziewalam sie jakigos smoka, lub innego robota, a tu lokomotywa, moze ciut wieksza od naszych ale nie wygladala jakos imponujaco, no coz moze sie nie znam. Dorota z kierowca juz na nas czekaja, nie ciezko wylapac z kolorowego tlumu biala moja glowe, wiec nie szukamy sie dlugo.
W Chennai zabawiamy kilka dnia. Szokuje nas to masto. Naprawde. Maja tu chodniki, naprawde przestrzegaja czerwonego swiatla, nie ma zwierzat na ulicach, czysciej jakos...dziwne...halooo czy to nadal Indie?? Chennai jest bardzo nowoczesnym miastem, widac to golym okiem, maja bloki i pelno centr handlowych, jest b ardzo cieplo temperatura okolo 25/27 stopni.
Troche posiedzielismy razem, ja ile sie dalo pomoglam, tak dla nie wyjscia z wprawy, w trakcie wakacji dwa dni pracy. Ponoc to zdrowe, aby nie zapomniec ze trzeba pracowac ;) i zeby pamietac jak wakacje sa wspaniale :D
Z Chennai ruszamy na moje wymarzone Goa, kolejne godziny, tym razem w autobusie. Schludnym wygodnym. 20 godzin, ale w nocy, juz jestesmy przyzwyczajeni do dluotrwalego siedzenia w m miejscu. Cale rano jedziemy wzdluz wybrzeza, zaczynam sie coraz bardziej nakrecac, brzuch bulgocze, gra orkiestra deta ale wszystko to zaglusza szum morza w mej wyobrazni.
JESTESMY NA GOA, JESTEM CALA W SKOWRONKACH, CUDNIE MI I NIE CHCE STAD WYJEZDZAC.
Zadne zdjecie pokazujace bialy piasek, palmy, bungalowe chatki na plazy i blekitne morze NIE KLAMIE, tu tak jest!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Mamy chatke oddalona od morza kilkanascie metrow, tylko przejsc przez piasek i juz jestes mokry, cala noc do snu mnie kolysze szum fal, plaza malo turystyczna, spokojna z 3 knajpkami.
Wczoraj leniuchowalam pod parasolem na lezaczku caaaaaaaaaaaaaaaaaaaaly dzien, nic nie robiac tylko wchodzac od czasu do czasu do morza, dzis idziemy na calodniowy spacer wybrzezem. Temperatura 35 stopni pana Celsjusza. Jak ci za goraco to chlup do morza dla ochlody. Owoce na sniadanie, obiad i kolacje, sok prosto z kokosa dla ochlody, w bikni caly dzien i wieczor, kolorowo i wesolo.
Zyc nie umierac. Kocham GOA.

Pozdrawiamy gorrraaaaaaaaaaaaaaaacccoooooooooooo!!!

bYC MOZE TO OSTATNI WPIS.
Stad jedziemy 02lutego pociagiem do Bombaju (pewnie z 12 godzin) z Bombaju mamy samolot do Delhi, a tam kolejny do Zurichu i kolejny do Warszawy. Tak wiec nasz powrot zacziemy 02lutego okolo godziny 03 nad ranem i skonczymy 03lutego okolo godziny 10 rano.

Pozdrawiamy i usciski.
Musze konczyc plaza czeka.

środa, stycznia 19, 2011

JAK TO GANGES ZYJE MIMO TEGO ZE BAKTERII W NIM NIE WIDAC

Moze troche o tym jak sie podrozuje po Nepalu i Indiach... :) tak zeby nie bylo ze wakacje to nie lekki kawalek chleba.
Bo dworzec (droga Magdo K. juz nigdy nie bede narzekjac na zaden polski) , bo dworzec prosze panstwa np w Varannasi to jak weszlismy do jego wnetrza, w jego czelusci, po tych "kilku" godzinach podrozy i wszelakich walkach z autobusiarzami i dzipowcami, (bo kazdy cie kocha i jestes kazdego przyjacielem "my friend" wez moj transport niedrogo (nieprawda) i szybko (niemozliwe), wiec jak weszlismy na dworzec to w pierwszej chwili ja mialam ochote oszczedzic sobie czasu i odrazu eksplodowac w powietrze, ale no przeciez nic innego sie nie spodziewalismy :)
wiec to wyglada tak: wchodzisz a tam duuuuza hala na prawej i lewej scianie okienko obok okienka i ogromniaste kolejki, ale nie takie kulturalne jak w polsce, ze kazdy czeka na swoja kolej i co najwyzej sie pokloci ze ktos sie wepchnol. Tu nikt sier nie kluci bo kazdy sie pcha i klotnia niczego nie zmieni i oni to wiedza. A tam gdzie nie bylo stojacego czlowieka, stoi bo jest w kolejce ! to cala reszta lezy. Cala reszta to sa skupiska ludzi jak puzzle poikladani na ziemi, wszyscy uzbrojeni w kocyki spia jedno przy drugim. Jesli nie cwiczyles baletu czy gimnastyki wyczynowej (nnie wiem czy jest taka, ale tylko taki rodzaj sportu mi przychodzi na mysl patrzac na ta mozaike ludzka) jesli nie cwiczyles nigdy, nie masz szans na przedostanie sie do okienka, czy do drzwi, a przypominam ze masz swoj caly dobytek na grzbiec. Idac sladem Hindusow nie denerwujemy sie tylko poddajemy sie spokojnie regolom. Nawet brak punktu informacji przyjmujemy z lekkim usmiechem, coz to tylko my sobie wymyslilismy ze chcemy taki punkt, cala reszta, duza reszta ludzi nie potrzebuje informacji. Jakims to takim cudem trafilam na wolne okienko i cale szczescie Pan nie mowil po angielsku i machnol reka ze mam isc od drugiej strony, a tam zaplecze i teraz widac jak Pan z okienka, wszyscy Panowie z wszystkich okienek, maja ciala i i komputerki (chyba to byly komputerki) i tak od pana do pana, od pytania do pytania wchlaniani zostajemy przez zapleczowe pokoiki, nagle jestesmy tak daleko ze nawet bez kolejki udaje nam sie PRAWIE kupic bilet. Prawie bo nie mamy pieniedzy i trzeba do bankomatu. No to klops, teraz wizja latwego przejscia na zaplecze sie oddala. Ale i tak sie pozniej okazalo ze tam bysmy przedzialu noclegowego nie kupili, a tu w glowie 7 godzin nocnej jazdy, a widzielismy przedzialy siedzace....sorry ale ja sie na to nie pisze, ja z europy, ja z polski ja chce chodz troche, troszeczke wakacyjnego luzu. No to walczymy przy innym okienku. Walczymy to naprawde okreslenie nie wyssane z palca i w zaden sposob nie przesadzone. Mamy bilety, nie bede tu szczegolowo opisywac tego lokciowego pojedynku, moge tylko zapewnic ze krwi nie bylo ani siniakow a za to usmiech od ucha do ucha, bo kto z bialasem sie nie chce silowac?? Ja stalam z boku i odwracalam biala glowa uwage. Tu nikt sie nie peszy jak zauwazam ze sie ktos we mnie wpatruje, ja sie tez wpatruje w nadziei ze ten ktos sie speszy a tu nic, ja sie pesze...hehe...
Powiem szczerze ze to moze wyglada jakos dramatycznie ale w tym wszystkim jest urok i jesli masz jakies pretensje czy na twej twarzy widac poirytowanie to odrau moge powiedziec,,,NIE ZDALES :) czlowiek uczy sie cierpliwosci, a pozatym jak sie denerwowac?? Wyszedl bys na glupka, tysiace ludzi robi to samo i sie nie denerwuje, jakie miejsce taki urok....

ale jestesmy w Varannasi.. wczoraj zrobilismy sobie spacer wzdluz Gangesu, najbrudniejszej rzeki swiata a przy tym naswietszej.
Tu smierc przeplata sie z zyciem. Palone na widoku ciala kontrastuja z codzienna na widoku toaleta. Ktos myje zeby w rzece inny pierze, jeszcze inny wlasnie uczestniczy w ceremoni palenia czlonka swojej rodziny. Mnie powiem szczerze bardziej od stosow z plonacymi szczatkami interesowali obserwatorzy tych wydarzen. Przy samym brzegu kilkanascie stosow, kolejne wlasnie przygasaja inne sa wlasnie wzniecane, widac kolejne orszaki niosace na bambusowych noszach cialo zmarlego obwiniete w zlotoczerwone materialy, teraz w Gangesie obmyja cialo (kilkanascie metrow dalej ktos zywy obmywa swoje), najwazniejszy ,ezczyzna w rodzinie ogoli glowe i podpali stos, dalej schody a na nich setki osob przypatrujacych sie ceremoniom, czesc z nich w spokoju obserwuje wydarzenia, czesc z nich rozmawia, prowadzi handel, cy poprostu spi, dalej na szczycie schodow pomiedzy ciasno osadzonymi budynkami pietrza sie sterty drewna, mnie to bardziej zaciekawilo. Poszlismy obserwowac jak wyglada krematoryjny biznes. Jedno trzeba powiedziec malo przy tym wszystkim dramaturgii i lez. Hindusi wierza w reinkarnacje tak wiec to jest pozegnanie tylko z cialem, nie ma wielkich tragedii nie ma rozpaczy. Hindusi sa "oblepieni" rytualami, kazdy moment zycia jest rytualem.
Dla mnie wiekszym szokiem niz publiczna kremacja byla kapiel w Gangesie, poznalismy wczoraj hiszpanke ktora opowiedziala nam o europejczyku ktory postanowil przeplynac Ganges tam i spowrotem i omal nie skonczylo sie to dla niego smiercia, nie bynajmniej z powodu rwacej wody czy wiru, poprostu z zatrucia. Wystarczylo ze zalyczyl troche tego eliksiru swietosci. Hindusi uwazaja ze rzeka daje im zdrowie (moze to i dobry sposob tak bezposrednio lapas przeciwciala - nie dla mnie jednak takie eksperymenty). Onie nie wierza w bakterie. Nie wierza bo czy widziales kiedys bakterie?? To jakis europejski wymysl. Ale jak dla mnie to porpostu wrodzone, kulturowe a przedewszystkim nie bardzo maja wyjscie. Zreszta co kraj to obyczaj.

Wczoraj bylismy jeszcze na koncercie muzyki rodzimej a do tego wystep taneczny. Sala nie duza nie mala, w przedsionku ktorego czesc byla toaleta taka bez drzwi.... zostawialo sie buty. W srodku dywany i poduszki do siedzenia, wyglad jak biedny dom kulturu i steropianowe ozdoby. Grane bylo na tabla i sitar. Ale taniec nas zaskoczyl. SPodziewalismy sie kobiety w tradycyjnym stroju i pieknych kolorowych materialach, moze nawet z odkrytym brzuchem a tu............chlopak. Wczuty widac ze serce oddal tancowi, powiem szczerze ze mi to jarmarkiem zalecialo, probowalam nie patrzec na Mateusz bo wiem ze skonczylo by sie to lzami z powstrzymywanego smiechu, jeden turysta nie wytrzymal i wyszedl, chyba w dobrym momencie bo juz bym czerwony jak burak. No trzeba przyznac ze chlopak byl naprawde perwny tego co robi i kochal to, a my ignoranci nie doceniajacy kultury. Troche smiesznie troche strasznie, ale muzycy nam sie podobali. Troche kiczu nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodzilo.

A tu cieplo jest...a jak u Was???
ALe kapieli zarzywac nie bedziemy :)

Namaste

wtorek, stycznia 18, 2011

JAK TO JAZDA BEZ TRZYMANKI BYLA I JAK TO SIE PALI W INDIACH

No to Indie witaja. Jak zwykle masowy szok. Masowo-ludzki szok. Tu jakby ktos podsylam ludzkim czynnikiem to tu to tam. Ciekawi mnie w takim razie jak jest w Chinach, bo ja narazie jak dla mnie to Indie sa na pierwyszm miejscu jesli chodzi o ilosc zaludnienia odnoszac sie do metra kwadratowego.
Tak wiec po walkach granicznych jestesmy w Varannasi. Troche innym sposobem. Autobus do granicy (8,5 h), z granicy do Gorakhpur (3-4h), pociag z Gorakhpur do Varannasi (prawie 7h). oj mamo!!!! Takim oto sposobem znalezlismy sie w Varannasi o (prawie bo moze byc zawsze gorzej) najgorszej mozliwej porze o 5 nad ranem, ani siedziec na dworcu ani szukac w ciemnosciach hostelu. Coz musimy miec nadzieje ze ten Pan ledwo poznany na dworcu, kierowca tuktuka i jego kompan sa uczciwi i te ciemne uliczki ktorymi nas najpierw wioza potem prowadza to uliczki do hostelu a nie do potencjalnego miejsca zbrodni.
Na szczescie sie okazalo ze uczciwi tozto ludzie byli i jakze przypadkowo trafiamy do (obrzydliwego jak noc w Indiach) hostelu o dzwiecznej nazwie ELVIS. Wlasniciel okazuje sie milym pomocnym czlekiem ktory za nas zajol sie bukowaniem biletow....ufff bo pomysl wracania na dworzec nie byl dla nas marzeniem dnia.
Dzis spotkamy sie z naszymi zaprzyjaznionymi z Kathmandu Rosjanami, tak wiec z nimi pewnie spedzimy dzien/wieczor, moze jakiej jutrzejse zwiedzanie.
Kazdy Hindus chce zostac spalony i wrzucony do Gangesu, POGRZEB, a Varannasi jest najswietrzym i najlepszym do tego miejscem. 200 pogrzebow dziennie, czy tez dobowo raczej, ponoc w powietrzu unosi sie zapach palonych cial no i co tu duzo mowic zapewne i ich szczatkow (o czym sie glosno nie mowi). Coz za niedlugo to sprawdzimy, wybieramy sie nad rzeke Ganges zobaczyc czy to wszystko prawda. Posiedzimy nad brzegiem, obejrzymy kilka pogrzebow, moze zjemy lancz ;) ocywiscie tylko tak sobie zartuje, podejdziemy do sprawy jak najbardziej powaznie z szacunkiem (w koncu to nie nasz pierwsy palony na oczach widowni pogrzeb).
Tak wiec pozdrawiam .
Memento mori.

niedziela, stycznia 16, 2011

JAK GORY SA WYSOKIE I JAK TO NAGRODY MOZNA SIE ZAWSZE SPODZIEWAC

Tak oto jestesmy. Przezylismy. Gory nas nie przygniotly :)
Trzy dni trekkingu i jeden dzien walki z lokalnym transportem (walki wrecz: trzesie, buja i szyby atakuja ;)
Pierwszy dzien trekkingu: slonce swiecie lekkie podejscie, strumien plynie z wolna, ptaki, konie i owce a tu nagle jak nie dowala schodami kurde belek, chyba ze dwie godziny z nimi walczylismy 3500 stopni czy jakos tak. Kurde zycie kilka razy stawalo mi przed oczami i jedno pytanie: za jakie grzechy, co ja takiego zrobial?? Podsumowanie bylo proste: siedzialas caly rok na d... nie wstajac prawie od komputera i to nie ta kondycja. Dziewczyno wez sie za siebie. Nie mialam zadnych postanowien noworocznych, za to mam teraz postanowienie himalajskie, wiecej ruchu wiecej spacerow. Ktos sie zapisuje do mojej druzyny?? Lista otwarta...
Ale jak juz doszllismy na te schody to bylam cala we lzach szcescia, co za widok :):):):)
na drugi dzien mialo byc mniej schodow i wchodzenia pod gore. "Prosta trasa, relaks" tak mowil napotkany przez nas przewodnik gorski. OI*@^(%$^&!%&%$@* ta prosta trasa, schody tylko przez 30 min.... kuku ... no ale po zaprawie poprzedniego dnia zeczywiscie obiektywnie patrzac na te schody z wczoraj a te czasem lekkie czasem nie lekkie podejscia nie bylo zle. Mateusz caly czas mowi Ula to Himalaje, no i prawda. Trase zrobilismy szybko. Mialo byc 4 godziny i bylo :)
Za to na trzeci dzien: pobudka o 6:00. Gwiazdy jeszcze swiecily, ksiezyc jeszcze na niebie a my z latarkami po lasach sie wluczymy, a wszystko dlatego aby wspiac sie na najwyzszy punkt POON HILL 3290 m.n.p.m. i zobaczyc wschod slonca. Ale jaki wschod.... z tego punktu rozposciera sie panorama na caly masyw wysokich osmiotysiecznikow, i to slonce ktore w pierwszej kolejnosci oswietla powoli niebo a potem dosiega swym pomaranczowym swiatlem szczyty tych najwyzszych gor swiata, czuje sie czlowiek wtedy jakby mial swiat u stop. No warto warto ... kurde brak slow i brak odpowiedniej ilosci wzdechow na to wszystko :)
trzeba samemu to przezyc zeby wiedzien i kropka.
Tak wiec od 6:00 jestesmy na nogach, kurde zimno na minusie, snieg i lud. Wszystkie mozliwe ciuchy mialam na sobie, w glowie jeszcze maly plan " a moze by tak spiworek na siebie narzucic??" tylko pytanie pod czy na plecak ;)
ale jak sloneczko zaswitalo i sie w trase ruszylo, cialem poruszalo to i sie cieplej zrobilo. Ostatni dzien mimo ze sie zaczol o 6 i byl najduzszym dniem z wyprawy, bo czekalo nas 7 godzin trasy z jednym planowanym postojem na lancz (30-40min) byl chyba najbardziej urokliwym. Powiem cszczeze ze przypominal jakos tak swieta wielkanocne na polskiej wsi ;) Jesienne slonce (prawde mowiac zimnowe, ale tu w Nepalu to wyglada jak jesien), liscie na ziemi... nam sie podobalo.
W wiosce w ktorej zatrzymalismy sie na nocleg bylismy jakos po 17 i tu nas czekala super ekstra nagroda....
Co jest najlepszego po ostrym trekkingu?? odpowiedz: ciepla kapiel,
Ale jest cos jeszcze lepszego: Ciepla kapiel w goracych zrodlach przy swietle ksiezyca i przy usianym przez gwiazdy niebie. Oj tak.....cudownie, .....oj tak...
Potem sie rozpadalo i tak pada do dzis :)
Jutro rano o 7 wsiadamy w autobus do granicy (okolo7godzin) stamtad bierzemy autobus nocny do Varanassi (Indie - okolo 12 godzin), tak zostaniemy dzien lub dwa i...................... prosto pociagiem 30 godzin w strone zachodzacego slonca na plazy Goa :)
juhi...a tam na plazy jak padne plackiem to mnie trzeba bedzie wieczorem z piasku wybierac sitkiem...
Pozdrawiam Was a zegnam Nepal

środa, stycznia 12, 2011

JAK TO SWIAT JEST MALY A GORY WYSOKIE

No to w Pokharze jestesmy juz przeszlo tydzien. Swiat jest maly :) nawet w Nepalu, idac sobie spokojnie ulica spotykamy Jessice i Foloefa tych samych z ktorymi bylismy w dzungli Chitwan, coz za mile spotkanie. Umawiamy sie na wieczor i tak juz zostaje.
Ale co tu sie dzialo przez tydzien? Oj wiele, ale chyba najciekawsza przygoda to trzy dni w Centrum Buddyjskim tu w Pokharze. To sie mylnie nazywa kursem, nie wiem czy to taka sympatyczna ironizacja czy takie tlumaczenie angielskie, w kazdym razie zadnego rozdania dyplomow nie bylo.
A wygladalo to tak ze byl i owszem kurs medytacji, prowadzony przez Buddyjska Mniszke, o twarzy pelnej jak ksiezyc w pelni i usmiechu od ucha do ucha. Kazdemu zycze takich zmarszczek spowodowanych ciaglym usmiechaniem sie, jej spokojny glos zeczywiscie potrafil wprowadzic w medytacyjny spokoj. Medytacje mielismy rano o 6:30 i wieczorem o 19:30. Pozatym byla joga, ktorej nauczyciel zapisal sie w naszej pamieci jako czlowiek ktory robi najdluzsze wdechy i wydechy na swiecie. Mateusz jak to okreslil : " ja przy nim to oddycham jak wrobelek" nasze 3 wdechy to jego jeden, trzeba przy tym zaznaczyc ze w trakcie mowil, a mowil cos tam cos tam. Jego angielski nie tak zly, jak poprostu niezrozumialy, ale calkiem ekspresyjny. Poltorej godziny jogi przed sniadaniem dla niektorych to byly istne katusze jak sadze, osmielam sie twierdzic tak po stekach, wzdychaniach i burczeniu w niektorych brzuchach.
Jednak sedno calego trzydniowego "kursu" bylo niceo inne, poza medytacja, joga i pysznym jedzeniem mielismy codzinennie w sumie 5 godzin nauczania. Nauczycielem-Lama byl Mnich pochodzenia amerykanskiego. Bylo to o tyle interesujace ze mial spojrzenie na buddyzm i swiat przez pryzmat zachodniego zycia, co nam bardzo u;latwilo rozumienie calosci zagadnienia. Jak rozumiec pewne okreoslone pojmowanie swiata przez obce lekko skosne oczy? podajac nam przyklady z naszego swiata, nie azjatyckiego, mowiac do nas naszym jezykiem (czasem nieco slangowym i juz dzis niedbalym) a nie tym jezykiem jakim zapisane sa wszystkie buddyjskie mysli, moglismy wiecej zrozumiec. Nauczanie tez mialo prosta zasade, abys w cos uwierzyl musisz to zrozumiec. Tak wiec zostalo zadane pytanie i droga dedukcji i dochodzenia do rozwiazania odpowiedz ukladala sie sama w naszych glowach, a Lama byl ta swieca w ciemnym koratarzu :) (jak ladnie poetycko porownalam :)
Tak wiec trzy dni medytacji, nauczania, jogi i nocnej ciszy zrobily dobrze w mojej glowie, i mysle ze nie tylko w mojej. Mysle ze kazdy dla lepszego kregoslupa moralnego powinien cos niecos zapoznac sie z ta nauka :) (chodzby tylko ogolnie) polecam, nie namawiam.
Teraz czek nas neco inne wyzwanie, moze blisko medytacji ale jednak bardziej fizyczne. Idziemy na trzy dni w Himalaje wysokie. Bedzie wysoko i zimno, bedzie tez cudownie. Widoki mozna by powiedziec nie z ztej ziemi, a jednak :) Osmiotysiecznik Annapurna czeka tam na nas i chce sie pokazac z jak najlepszej strony jak mniemam. A relacja z tekkingu po powrocie (o ile nie zamarzne: jest styczen a to Himalaje).

Cieple pozdrowienia. Namaste.

niedziela, stycznia 02, 2011

JAK TO SYLWESTRA BEZ FAJERWERKOW MOZNA SPEDZIC

I jakto sie mowi "swieta swieta i po swietach". Tu taj spokojne, inne, nietypowe swieta jak i sam sylwester.
Tak wiec aura Lantang doliny splynela na nasnoworocznie,spokojnie i bez fajerwerkow.
Pojechalismy do Miastaeczka w dalekiej dolinie, gdzie juz szczyty gor przypruszone mocno sniegiem, gdzie w nocy chlodno i spiwor zapiety do ostatniej dziurki najlepszym przyjacielem, gdzie tez mieszka mniejszosc tybetanska i od tego tak naprawde historia sie zaczyna.
Syabrubensi tomiejsce gdzie konczy trase autobus i skad tez rozpoczynaja sie wszystkie w tym rejonie Himalajow szlaki trekkingowe. Miasteczko dzieli rzeka. Dzieli na dwie czesci. Jak to sie w calym swieciezdarza ten podzial jest nierowny. Czesc pierwsza w ktorej staje autobus jest bardziej popularna, bardziej rozwinieta, ale niekoniecznielepsza, ale nikt o tym z turystow nie wie bo juz wmomencie opuszczania autobusu ma juz kilka propozycji zakwaterowania, czy posilenia sie, tak wiec ma w czym wybierac. Ta druga czesc miasteczka zamieszkuje mniejszosc tybetanska. Tam bieda az piszczy, jest hotelik, jest sklepik i jest bieda. Dwa lata temu pewni Polacy zapuszczajac sie w te rejony, jadac na dachu autobusu zapoznaja jednego z mieszkancow tej drugiej czesci. Postanawiaja zatrzymac sie po tamtej stronie rzeki. Poznaja blizej chlopaka z autobusu, ktory okazuje sie miejscowym spolecznikiem. Powstaje plan, wybudowac Piekarnie, z ktorej zyskow bedzie mozna polepszyc warunki bytu miejscowej ludnosci.
Tak oto trafilismy do Syabrubensi. Zapowiedzeni wczesniej przez Zuze, ktora projekt koordynuje i zbiera w Polsce pieniadze, szuka sponsorow. Mozektos chetny pomoc????
Zostalismy przez Nime ugoszczeni jak przyjaciele, poznalismy jego rodzine, dostalismy prezenty, dobrze zjedlismy. Byly tez spacery okraszone historiami tybetanskimi, opisem zwyczajow i kultury. A w Sylwestra siedzac w kuchni przy palenisku, przy lapce, bez pradu Nima uczyl nas grac w gre Tygrysy i kozy. Gra byla ladnie spreparowana z narysowanych kredka lini, a za pionki sluzyly nam kamyki (tygrysy) i ziarna kukurydzy (kozy). W zamian za to nauczylismy Nime grac w pokojowa, bez przemocy gre SKOCZEK. :) Na dowidzenia dostalismy KATY tybetanskie jedwabne chustki, ktore dzien wczesniej w ichniejszej swiatyni podarowalismy posazkowi buddy. Cala noc tamprzelezalay, na drugi dzien o poranku Nima zawiesil nam, kazdemu swoja, KATE na szyje, na szczescie i dobra wrozbe.Powinnismy nosic ja caly dzien a nastepniepowiesic w domu. Tak tez po powrocie uczynimy, Nima swoja powiesil na moscie co ma dac mu szczescie,poswiecil ja na rzecz Piekarni.
A dlaczegopiekarnia?? Ten kto byl w Azji ten wie.Tu jest prawie niemozliwe zdobyc chcleb. W kathmandu jest 3 piekarnie,wszystko dobre (chodz wiadomo ze nie tak jak w kraju) ale drogie.
To wlasnie chlebaturystom z europy najbardziej brakuje. (Mi osobiscie chleba i bialego sera, aj od miesiaca nie jadlam, czuje sie na glodzie JESTEM UZALEZNIONA :) taki rzeszowski z Trzebowniska, dwa kubki na raz bym zjadla. Oj troche sie zormarzylam, przepraszam.
No nic zeby nie przedluzac, Teraz jestesmy znowu (JUz 4 raz) w stolicy, jutro jedziemy do Pokhary, gdzie jest najpiekniejszy widok na Himalaje i przepiekne jezioro. Do tego duzocieplej niz w Kathmandu,wiec licze ze kurtka wieczorem juz nie bedziepotrzebna, a w dzien na spacerach bede lapac witamine D bezposrednio przez skore.

WSZYSTKIM I ICH RODZINA ZYCZYMY SPOKOJNEGO NOWEGO 2011 ROKU.
POGODY DUCHA I USMIECHU NA TWARZY.